Recenzja filmu

Enola Holmes 2 (2022)
Harry Bradbeer
Szymon Waćkowski
Millie Bobby Brown

Emancypantki

Nie jest tu inaczej niż poprzednio: to znowu brawurowe, śmiałe i przeźroczyście czytelne kino akcji dla całej rodziny, delikatnie lewicujące – centralną dla intrygi figurą jest tutaj autentyczna
Może na balowym parkiecie Enola Holmes porusza się, jakby zwiotczały jej członki, a kręgosłup skamieniał, ale z gracją przeskakuje niemal wszystkie pułapki, które mogłyby zamknąć ją do którejś z niewygodnych szufladek. Bo to emancypantka jeszcze nie do końca świadoma politycznych implikacji swoich działań, śmiała poszukiwaczka goniąca za młodzieńczymi fantazjami, podlotek rumieniący się niczym pensjonarka, a zarazem pewna sobie, dojrzewająca kobieta o całkiem poważnych zawodowych aspiracjach i społecznej świadomości.



Z jednej strony trudno traktować Enolę inaczej niż chodzący konglomerat cech przynależnych postaci całkowicie sfabrykowanej, która ma się podobać i musi się podobać dzięki sztubackiej energii przeplecionej ekstatycznymi wybuchami nieznoszącej sprzeciwu logiki; to trochę dziewczyna z korporacyjnego komputera, na którym odpalony jest arkusz kalkulacyjny. Ale z drugiej, jest w tym wszystkim gorączka przygody, której spreparować się nie da, ta gwałtowna, jeszcze na poły dziecięca, ale już doroślejąca ciekawość i szczera tęsknota za filmem prawdziwie kinetycznym, gdzie atrakcji więcej niż w lunaparku.

Czyli nie jest tu inaczej niż poprzednio: to znowu brawurowe, śmiałe i przeźroczyście czytelne kino akcji dla całej rodziny, delikatnie lewicujące – centralną dla intrygi figurą jest tutaj autentyczna socjalistka Sarah Chapman – i zgrabnie feminizujące, lecz nigdy niedokręcające śruby tak, żeby jakakolwiek agenda przysłoniła czystą radochę obcowania z perypetiami Enoli. Konteksty społeczno-polityczne są tutaj co prawda istotne, nieprzypadkowo przecież sprawa kryminalna dotyczy, między innymi, korupcji, a sporo zderzeń charakterologicznych ma podłoże klasowe, ale przede wszystkim chodzi tutaj o kolejny sprint po nitce do kłębka.

Enola, która po wydarzeniach z poprzedniego filmu założyła swoją agencję, traktowana jest jednak per noga przez potencjalną klientelę. Albo jest za młoda, albo nie tej płci, jakiej by sobie zleceniodawcy życzyli. Aż przyjmuje zlecenie znalezienia zaginionej siostry pewnej dziewczynki ze społecznych nizin. I rusza karuzela. Od pierwszej sceny Enola zwraca się bezpośrednio do nas z ekranu, choć rzadziej są to introspektywne refleksje na swój temat, a częściej swoiste audiodeskrypcje tego, co akurat dzieje się na ekranie. Paradoksalnie jednak, te spowolnienia akcji podbijają tylko jej tempo, bo wydaje się wtedy, że panna Holmes funkcjonuje na znacznie szybszych obrotach niż my wszyscy. Prędko to, co wydaje się zaledwie rutynowym dochodzeniem niegodnym umiejętności dedukcyjnych jej starszego brata, zatacza coraz szersze kręgi i, oczywiście, raz jeszcze Enola stanie przed szansą nie tylko rozwikłania rajcującej ją zagadki, ale i rozbicia skostniałego układu wyzyskiwaczy.

 

Nie bez pomocy, bo powracają prawie wszyscy bohaterowie drugiego planu. O ile jednak wcześniej Sherlock traktował siostrę jako zło konieczne, element układanki z zupełnie innego obrazka i służył Enoli za substytut kochającego, acz chłodnego ojca, to teraz, jako że prowadzone przez nich śledztwa niespodziewanie się zazębiają, stają się dla siebie niemalże równorzędnymi partnerami. I choć dzieje się to z korzyścią dla samej akcji filmu, odbiera to głównej postaci dotychczasową autonomię; bywa, że celebracja związanego z detektywem z Baker Street rekwizytu o ugruntowanym statusie popkulturowym staje się tutaj ważniejsza od samej Enoli.

Szala ta co prawda rzadko zdecydowanie przechyla się na korzyść Holmesa, ale jednak rodzi się pytanie, czy aby Sherlock nie pochłonie tej serii niczym czarna dziura. Zwłaszcza że sequel co chwilę przenosi na ekran kolejne charakterystyczne elementy z literackiego uniwersum wymyślonego przez Arthura Conana Doyle'a, zamiast pozwolić rozwijać skrzydła Enoli i budować coś zupełnie nowego. Może wynika to z rezygnacji z bezpośredniego adaptowania książek Nancy Springer, bo wykonany przez reżysera Harry'ego Bradbeera skok zabiera nas praktycznie do status quo z przedostatniego tomu powieści, kiedy to nareszcie panna Holmes zyskała braterski szacunek, a może z czystego rachunku marketingowego.

Bez różnicy, jak brzmi odpowiedź. Ja w każdym razie nie miałbym nic przeciwko, gdyby "Enola Holmes" zagościła na dłużej jako jasny punkt jesiennej ramówki Netflixa, bo mógłbym przekleić tutaj swoją recenzję pierwszej części filmu, tę sprzed dwóch lat, zmieniając tylko kilka zdań; cała reszta nadal się zgadza.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones